Jakieś kilka dni temu Młody, lat 10, powiedział nam tak:
'Słuchaj mama, babcia i ciocia [ja], dziś w szkole pani nam mówiła, że jest taki robaczek, którego jak chcemy się pozbyć to trzeba usiąść na nocniku z gorącym mlekiem i ten robaczek poczuje mleko i sam wyjdzie.'
Moje oczy zrobiły się wielkie jak denka od butelek. W myślach przypominam sobie to co do tej pory dowiedzieć mogłam się o robaczkach goszczących u człowieka. Nic o mleku nigdy nie słyszałam. Pytam się Młodego: 'Ale Pani mówiła wam co to za robak? Jak się nazywa? Owsik może?' z myślą, że może to mleko ma niby załagodzić objawy swędzenia czy coś.
Młody: 'Nie. Inny.'
Zgaduję w końcu, że chodziło o tasiemca. -.-'
Za nic nie mogłam połączyć w logiczną całość tasiemca z mlekiem. Jak nic zabobon. Może nasze prababki lub babki uciekały się do takich sposobów. Ale do licha mamy XXI wiek!
Nauczyciele mają wielki autorytet u dzieciaków w tym wieku i niezły na nie wpływ. Wiem, bo sama jeszcze pamiętam jak to jest. Tylko nie trafiłam nigdy na takich pedagogów. Nawet Ci wiekowi byli jacyś bardziej nowocześni i uświadomieni.
Wytłumaczyłam Młodemu, że wątpię, żeby to podziałało na tasiemca, bo nie jest to miły 'robaczek'. Sprawia, że człowiek, który go ma choruje, boli go brzuch, może wymiotować, jest osłabiony. I wcale nie jest się go łatwo pozbyć, że trzeba iść do lekarza, który da leki sprawiające, że nasz gość się z nami pożegna...
Zwątpiłam.
Jeśli to może ja jestem w błędzie, a nie owa nauczycielka to niech mnie ktoś wyprostuje... Z góry dzięki.