Jestem po farmakologii. Pytania mnie zaskoczyły. Na szczęście mega pozytywnie. Mam nadzieję, że nie zawaliłam i będzie do przodu. ;) Trzymajcie kciuki :-).
Jak wyglądała farmakologia na położnictwie?Zacznę od tego, że obowiązywały nas ćwiczenia i wykłady. Każde z nich kończyło się kolokwium, odpowiednio ćwiczeniowym i wykładowym. Po zaliczeniu obydwu (oby! oby! oby! zaliczyć wykładówkę! z ćwiczeń mam 4 :P) można przystąpić do egzaminu w sesji. Ale to chyba oczywiste. :)
Wykłady w całości prowadziła pani profesor. Bardzo mądra kobieta. Podziwiam jej osiągnięcia i wiedzę. na samym początku zapoznała nas z podstawami farmakologii. Omówiliśmy takie zagadnienia jak: lek, jego postaci, drogi podania, dawki, farmakokinetyka, farmakodynamika, interakcje leków. na początku przeraziły mnie te wszystkie nowe słowa i pojęcia. Myślałam, że ich nie spamiętam. Biodostępność, interakcje takie i owakie, kompartmenty, jakieś stałe, wszystko poprzeplatane jakimiś dziwnymi stworami o nazwiskach CYP ;P. Ale to przestało mnie straszyć, gdy usiadłam na spokojnie do notatek i podręcznika. :-)
Potem skupiliśmy się na bardziej konkretnych rzeczach. Lekach p/grzybiczych, lekach o działaniu przeciwbólowym, lekach a ciąży/porodzie/laktacji. Każdy wykład dotyczył jednej grupy leków. Jeden na NLPZ, drugi na opioidy etc. Tu dopiero się przeraziłam! Ilością materiału przerobionego na jednych zajęciach. Nie wiedziałam, z której strony mam się zacząć tego uczyć. Tyle leków, tyle ich różnych grup, mechanizmy działania, receptory mi i kappa, objawy niepożądane. Szok i przerażenie. Nie potrafiłam wyłowić z tego najważniejszych informacji dla mojego kierunku i chyba fakt, że nie wiedziałam na czym mam się skupić podczas nauki był przyczyną niezaliczenia pierwszego terminu kolokwium wykładowego. I za późno zaczęłam naukę ;) Przed drugim terminem wyciągnęłam stosowne wnioski i mam nadzieję, że znajdę się na liście osób zatytułowanej "ZALICZYŁY". :) Oby. :)
Ćwiczenia polegałały na omówieniu każdej z grup leków po kolei. Musiałyśmy znać leki z poszczególnych grup, ich nazwy międzynarodowe, umieć podać preparaty dostępne na polskim rynku, znać wskazania i działania niepożądane. Bardzo dużo nauki. Często czysto pamięciowej. Do nauki mobilizowały cotygodniowe wejściówki, 'prace domowe' polegające na opracowaniu kilku ważniejszych zagadnień na kolejne spotkanie i osoba naszego asystenta. W dużej mierze jego zaangażowaniu zawdzięczam to, że nie zraziłam się do farmakologii (bo to fajny, choć trudny przedmiot jest) :). Bardzo sumienny Pan M. :) Na zajęciach mogłyśmy swobodnie poprosić o więcej informacji o danym leku, jeśli nas zainteresował, a Pan Magister Farm. w miarę swoich możliwości i wiedzy nam ich udzielał. I nie było to dla niego męką (mam nadzieję ;p). Jeśli czegoś nie był pewny to obiecywał, że sprawdzi. I dopełniał obietnicy - w niedługim czasie na grupową pocztę przychodził mail z jakimś wyjaśnieniem, linkiem do artykułu itp. :)
Oczywiście na ostatnich godzinach, zarówno na ćwiczeniach i wykładach, gdy miałyśmy już pojęcie o lekach jako takich, omawiane były pod kątem naszego przyszłego zawodu. grupa po grupie, kategoria po kategorii.
Z takich subiektywnych odczuć i wrażeń, przypomina mi się moja nauka do kolokwium z ćwiczeń. Pamiętam jak budziłam się w nocy mamrocząc w półśnie nazwy leków. :))
Bardzo przydatne do nauki okazało się robienie fiszek. Polecam! :D